„Let the game begin...” Jak to powiedział w pewnym filmie, pewien Pan, dość mocno spokrewniony z drugim, wirtualnym światem. Po wzięciu "czerwonej pigułki" i odpaleniu po raz pierwszy gry, zapewne spragnieni przygód rzucacie się do rozpoczęcia nowej kariery. Co nas tam czeka? Właściwie żadna przygoda. Pierwszy wyścig i krótkie wprowadzenie, poprzez dość przyjemne wstawki filmowe, o co tak naprawdę chodzi. Reasumując, początek jak w każdym z ostatnich czterech NFS'ów. Gdy niemożliwe do przewinięcia filmy przeniosą nas wreszcie do chwili
odliczania do startu, dowiadujemy się, że jesteśmy na imprezie inaugurującej nowy sezon wyścigów. Nasze drugie, wyścigowe „Ja”, przedstawia się jako
Ryan Cooper. Czemu? Nie wiadomo. Za sobą mamy bogatą przeszłość w świecie nielegalnych wyścigów, teraz mamy prawdziwe wyzwanie – ponownie pokazać, że jesteśmy najlepsi tyle, że oficjalnie.
Po zwycięstwie w pierwszym pojedynku naszym
240SX, w dniu wyścigów pod banderą
Battle Machine składającym się z dwóch wyzwań Grip i dwóch Drag'ów, dostajemy poza Nissanem, do wyboru nagrodę - Cobalt'a SS, lub Hondę Civic '99. Odblokowuje nam to dostęp do ośmiu imprez, warto wspomnieć, że w jednym z nich można wygrać Golfa GTI, bądź Nissana 350Z! Wybór należy do nas. By odblokować następne Race Day'e sponsorowane przez inne organizacje, których w sumie jest siedem (
tu więcej info), trzeba ukończyć, oraz zdominować odpowiednią ilość wyścigów. Co to znaczy?
By zaliczyć jakikolwiek Race Day należy przekroczyć wymaganą ilość punktów. Nie jest to trudne, czasami nawet wystarczy przejść połowę wyścigów w danym dniu.
Dominację natomiast, w dniach uzyskujemy zdobywając „królewską ilość” punktów, czyli zapełniając pasek, znajdujący się w prawym górnym rogu ekranu, maksymalnie, poprzez wygrywanie we wszystkich wyścigach dostępnych w danym dniu. W każdym przypadku dostajemy po jednym bonusie, więc warto powalczyć do końca, by dostać oba. Bonusy to darmowe części dla naszego auta, pieniądze, czy kupony naprawy. Kolejnym etapem w naszej karierze jest jeden z trzech pośrednich turniejów
Super Promotion (oznaczone
gwiazdami na mapie kariery), w których możemy zgarnąć spore sumy pieniędzy. Dalej odblokowuje się nam dostęp do 11 dni sygnowanych przez React Team Sessions, 13 dni
Super Promotion, oraz wreszcie do pojedynków z mistrzami! Cała fabuła opiera się na tej piątce, są to kolejno: mistrz sprint'u, reprezentant
Nitrocide –
Nate Denver; mistrz drift'u, reprezentant
Noise Bomb –
Aki Kimura; mistrz drag'u, reprezentantka (tak – kobieta, to nie błąd
)
Rogue Speed -
Karol Monroe; oraz mistrz grip'u, reprezentujący
Geffect –
Ray Krieger. Całą tą stawkę zamyka chłopczyna zwany Ryo Watanabe z mianem Street Kinga, który jest zadufanym w sobie gościem, dogryzającym nam poniżającymi tekstami przez całą „karierę”. Jedyny plus dla niego za samochód, którym jeździ, a jest to
Evo X. Podczas całej rozgrywki z pewnością nauczymy się i zarobimy wystarczająco dużo, by bez większych problemów pokonać
całą czołówkę. Pokonując każdego z nich otrzymujemy na własność jego samochód, co trzeba podkreślić – w większości są to auta z częściami czwartego poziomu, czyli jakby to jaśniej ująć „unikaty”. Gdyby tego było mało, mamy kolejne cut-scenki filmowe umilające nasze chwile triumfu.
Cała rozgrywka wygląda dość ciekawie, ale czasami wydaje się nie mieć końca. By ukończyć wszystkie wyścigi trzeba spędzić przy grze nawet dwie doby! W porównaniu do Carbon'a którego dało się przejść w mniej niż 10 godzin to spory postęp. Z tą różnicą jednak, że tu nie zdobywamy żadnych dzielnic miasta (jak w Carbonie), nie walczymy o odzyskanie swojego skradzionego auta (Most Wanted), czy udowodnienie, że też możemy być tak dobrzy jak nasz tata – stary wyjadacz wyścigowy (Toca RD3). Jak dla mnie, kariera w tej części została dobrze rozwiązana, można się skupić w pełni na dostrajaniu swojego auta i prawdziwej rywalizacji, zamiast na rzeczach nie mających głębszej relacji z mianem gier wyścigowych.
Na koniec warto by było zapytać, czy gra przyciągnie na dłuższą chwilę. Odpowiedzi na to musicie szukać sami, gdyż gra jest dopiero dwa tygodnie na rynku polskim, więc ciężko stwierdzić, czy chce się do niej wracać, jeśli jeszcze się jej nie skończyło. Jednym mogą się strasznie nudzić podobne lokacje, bo po prawdzie, żadnych kolosalnych różnic między poszczególnymi torami nie znajdziemy. Innym natomiast może przypaść do gustu klimat gry, muzyka, grafika i po prostu frajda z jazdy. Ja zdecydowanie należę do tych drugich. Wszystko jest zależne od gustu gracza, a o gustach, jak wiemy, się nie dyskutuje. Na dzisiaj to tyle, dziękuję za uwagę i zapraszam na kolejną część recenzji już jutro! Z moją twórczością koniec na ten tydzień,
Booster, jutro omówi dla was bardziej praktyczną część gry – gameplay.